kajnikaj
Tam gdzie mapa kraju staje się już bardzo południowa, płowa od słońca, pociemniała
i spalona od pogód lata, jak gruszka dojrzała — tam leży ona, jak kot w słońcu — ta
wybrana kraina, ta prowincja osobliwa, to miasto jedyne na świecie. Daremnie mówić
o tym profanom! (...) Miasto to i kraina zamknęły się w samowystarczalny mikrokosmos,
zainstalowały się na własne ryzyko na samym brzegu wieczności.
Ogródki przedmiejskie stoją jakby na krawędzi świata i patrzą poprzez parkany w nieskończoność anonimowej równiny. Tuż za rogatkami mapa kraju staje się bezimienna
i kosmiczna, jak Kanaan. Nad tym skrawkiem ziemi wąskim i straconym otworzyło
się raz jeszcze niebo głębsze i rozleglejsze niż gdzie indziej, niebo ogromne, jak kopuła, wielopiętrowe i chłonące, pełne niedokończonych fresków i improwizacyj, lecących
draperyj i gwałtownych wniebowstąpień