Woda jakby była mętna i tak gasi ogień.
2015— 2018



    Tata zawsze był bohaterem. Znał mnóstwo historii w różnych językach, był silny i umiał niemal wszystko zbudować. Teraz, kiedy patrzę jak powoli się porusza, łamie mi się serce. Widzę jak słabnie, znika, a wraz z nim mój rodzinny dom i pamięć o nim.
    Chciałam go jakoś zawiesić w czasie dla siebie, ale zorientowałam się, że znam go tylko „stąd”, z Polski, czyli kraju, który nie do końca jest jego. W Rumunii zostawił całe swoje życie prawie z dnia na dzień. Chciałam zobaczyć czy to, co się tam znajduje widzę w nim i czy on zobaczy to samo.
    Ruszyliśmy więc wzdłuż Karpat, z polskich Beskidów do doliny rzeki Cerny. Tam, w Baile Herculane, upadającym kurorcie bijącym blaskiem dawnej świetności zobaczyłam niszczycielską siłę czasu, która dotknęła nie tylko mojego ojca, mieszkającą tam samotnie jego siostrę, ale i całe to miejsce. Wówczas zrozumiałam jak bardzo podobne są te dwie strony Karpat, które przemierzali niegdyś rumuńscy pasterze, by osiedlić się właśnie w polskich Beskidach. Łączące nas tradycje i obyczaje, miłość do natury. Ujrzałam też wiele wymiarów samotności i doszłam do wniosku, że nośnikiem pamięci, pracy oraz przekonań mojego ojca jestem ja sama, mój syn i kolejne pokolenia.




Dworzec w Baile Herculane,
pierwszy dom mojego ojca


- W którym hotelu mama miała być, kiedy przyjechała do Baile Herculane o dwa dni za wcześnie z górnikami?
- Afrodita
-To był 1985, dwa lata przed moim urodzeniem?
- '84
- A Ty jakie zajmowałeś wówczas stanowisko?
- To się nazywało agent de turism, nie wiem jak po polsku powiedzieć... Ja się zajmowałem sprzedażą i organizowaniem wycieczek, wymianą walut i tego typu rzeczami. Wtedy mój szef zaprosił mamę do Afrodity, tam przy recepcji znajdował się bar, ale to były takie czasy, że do 13 godziny nie sprzedawało się wódki. A on załatwił, że ją dostaliśmy. On, mama, była też wtedy taka tłumaczka, która nie wiedziała, że ja znam angielski i byłem ja. Dostaliśmy tę wódkę w filiżankach do kawy.
   Potem zorganizowałem biuro wymiany walut dla tych górników w hotelu – oni mieli nie pieniądze, tylko czeki. Mama była przy tym obecna i wtedy się kapnęła, że znam angielski. Wtedy ją zaprosiłem na spacer.
- Dlaczego zdecydowaliście, że to Ty jedziesz do Polski?
- To było też w 1984. Dlaczego? Bo się zakochaliśmy.
- Było Ci trudno?
- Przyjechałem do Polski pod koniec stycznia, a ślub kościelny mieliśmy 29 lutego. Na początku czerwca babcia zorganizowała taki wyjazd do domu w góry. Nie mieliśmy jeszcze auta, więc pojechaliśmy z Jurkiem i Haliną. Ja już wtedy kumałem po polsku, oni tego nie wiedzieli i rozmawiali między sobą. Halina powiedziała „a co on będzie tu robił? Nie zna języka, nie zna się na niczym. Kto go zatrudni?”. Ja to zrozumiałem – nie powiedziałem nikomu nic, ale wziąłem się za siebie. I pracowałem 25 lat.




- Miałem zamówiony ślub cywilny w urzędzie miejskim. Dużo wcześniej. Na dzień przed ta babka powiedziała mi, że nie może się odbyć, bo jej córka ma egzamin do liceum, czy gdzieś tam. No i nie udało się. Wszystko było umówione, załatwione w restauracji, goście, dzień wcześniej nie można było tego wszystkiego odwołać, więc odbyło się. Wtedy Didi, moja chrzestna matka i Sandu, jeszcze wtedy nie byli małżeństwem, bo ona była właściwie niewiele starsza ode mnie, więc…
- Ale do rzeczy, co oni zrobili?
- Sandu wtedy wymyślił, że pójdziemy do kościoła, tego za hotelem Cerna. Oni i my dwoje. I tam, w tym kościele zakładali nam te obrączki. Powiedział, żebyśmy zrobili to symbolicznie. A w poniedziałek złożyliśmy swoje przysięgi w urzędzie stanu cywilnego.